Szycie - to jednak jest miłość


Choć sporą część czasu poświęcam tworzeniu biżuterii, to jednak szycie jak już zacznę, pochłania mnie bez reszty. Szczerze przyznam, że w wielu przypadkach jest tak, że pomysłów jest bez liku, ale jeśli chodzi o realizację to już jest gorzej.

Lubię eksperymenty, Ci co śledzą moje posty wiedzą, że tak jest. Ten tydzień i zeszły to tydzień prawdziwie eksperymantalnie twórczy. Dostałam od mamy grubą tkaninę obiciową, prawdopodobnie była to nieudana próba uszycia zasłon przez krawcowe. Tkanina piękna, mocna i ładnie zdobiona. Dobrze by było ją wykorzystać, kiedyś - pomyślałam. I zostawiłam w reklamówce.


Czasem nudzę się jedną i tą samą czynnością, nie mogę usiedzieć przy dzierganiu bransoletki muszę w międzyczasie tworzyć też inne rzeczy, taka już jestem inaczej mnie to męczy. Tak więc przy jednej z takich okazji postanowiłam wyjąć z reklamówki tkaninę i ją popruć, bo była pozszywana, a ja chciałam ją w kawałkach by ułatwić sobie późniejsze szycie. Poprułam, poskładałam i odłożyłam.
W planach mam do zrobienia torebkę dla cioci, bo jej obiecałam, ale że tak ujmę nie prędko mi do tego, ale wywiąże się w stosownym czasie. Problem w tym, że myślę, że umiem szyć torebki, podczas gdy uszyłam do tej pory ze 3 i były to raczej modele eksperymentalne, mimo że użytkowe to dalej były to zwykłe ćwiczeniówki. A nie czułam się na tyle krawcową by od razu zasiąść do szycia obiecanej torebki, więc... postanowiłam znów poeksperymentować.


Chwyciłam swoją starą torebkę by mieć mniej więcej rozeznanie jakich wymiarów się trzymać i wycięłam kwadraty z tej wzorzystej tkaniny, zachowując zapasy na szwy. Wiecie robiłam to bez spinania szpilkami, bez linijki i centymetra, ja nie mam zbytnio na to warunków więc tak mi łatwiej i szybciej, ale Wy róbcie tak jak uważacie, w pewnych rzeczach nie warto mnie naśladować. Nie bałam się że wytnę krzywo.


Wśród skrawków tkaniny odnalazłam mały kwadrat "w sam raz na kieszonkę" pomyślałam i przyszyłam do jednego z większych kwadratów. Z tkaniną był też długi pasek wypustki, wykorzystałam część na paski do torebki. Pozszywałam wszystko, wybrałam zamek, wycięłam dwa prostokąty, do których go przyszyłam, a potem do torebki. Jeśli nie macie maminego bądź babcinego Łucznika to nie polecam szycia na tych zwykłych, nowszych maszynach, no chyba że są one do tego przeznaczone. Bo warstwy tkaniny były naprawdę grube, do tego jeszcze szycie po wypustkach pewnie uszkodziłoby nie jedną maszynę, albo przynajmniej igły by się połamały. Na szczęście mój Łucznik zniósł wszystko i okazał się prawdziwym skarbem mimo, że momentami bywało ciężko.


Torbę skończyłam w dwa dni. Doszyłam do niej też trochę wstawek dekoracyjnych.
Na następny dzień uszyłam potworasia (saszetkę) do torby. Bo w torebce nie zrobiłam żadnej kieszonki czy przegródki, więc aby drobiazgi nie latały mi po całej torebce potworaś będzie miał je w brzuszku :)


  Tkaniny zostało jeszcze trochę, czas pokaże co z niej wyczaruję.










Komentarze